sobota, 16 lipca 2011

Quito - dzień drugi (15 lipca 2011)

Soroche trwa.

Ze zdziwieniem zauważyłam wczoraj, że o 18.00 robi się ciemno i do 6.00 rano trwa noc-równo 12 godzin.Jakoś o tym nie myślałam wcześniej...Równik.

Spotkanie ze znajomymi kończy się pierwszym na ekwadorskiej ziemi ceviche
Jak ja im tego zazdroszczę...

Quito jest długie,ograniczone górami,których jeszcze nie widziałam,bo ciągle są w chmurach.
Mnóstwo samochodów i natężenie ruchu sprawiło,że wprowadzono zasadę "Pico y placa" (po raz pierwszy wprowadzono ją w Kolumbii).Chodzi o to, że w godzinach szczytu ("horas pico"), w zależności od dnia nie mogą jeździć samochody z określoną cyfrą na tablicy rejestracyjnej ("placa").I tak np. w poniedziałki nie mogą jeździć samochody,których numer rejestracyjny jest parzysty, we wtorki nieparzysty itd.

Po krótkiej sjeście jedziemy podziwiać stare miasto nocą.
Ambasador daje mi jakąś super słodką bryłkę do ssania, mówiąc,że to na złagodzenie efektów soroche. Chyba zadziałało,bo po kilkunastu minutach minął ból głowy.

Quito kolonialne,skąpane w deszczu jest olśniewająco piękne. Stara architektura, budynki z kamienia i monumentalne kościoły robią wrażenie.

Nic nie zostało z Imperium Inków...

Co za ironia - podbój zaowocował śmiercią milionów Indian i przepiękną architekturą sakralną. Najpierw ich zabiliśmy a potem wybudowaliśmy na ich ziemi tysiące kościołów żeby w nich czcić naszego Boga, który w 5 przykazaniu zabronił nam zabijać...

Upraszczam...? Może...


2 komentarze:

  1. czyżby to TEN Ambasador od mostów? jeśli tak, to proszę i jego pozdrowić!
    życzę szybkiej adaptacji do wysokości i zagrzewam do dalszych relacji (to też moja podróż marzeń :)
    uściski z nizin!

    OdpowiedzUsuń
  2. Oczywiście, że to TEN ambasador :) Dziękuję za pozdrowienia i życzę miłej lektury.

    OdpowiedzUsuń