niedziela, 17 lipca 2011

W drodze na równik (16 lipca 2011)

Ruszamy na równik.
Wreszcie widać Andy i Pichincha wznoszący się nad Quito.

Na ulicy można kupić wszystko, zatrzymujesz się na światłach i zaraz podchodzą Indianie oferujący chochlo (kukurydzę), cebulę, owoce (np.18 limonek, ładnie zapakowanych) – wszystko po 1 dolarze. Najbardziej zadziwiło mnie, że Indianie sprzedają także płyty CD z muzyką, oczywiście kopie (za 2 dolary 3 płyty z muzyką, najczęściej miejscową, ale widziałam ostatnio w ofercie muzykę Facundo Cabrala, zabitego niedawno w Gwatemali argentyńskiego wokalistę).

I właśnie w ten sposób nabyliśmy trzcinę cukrową a raczej to co ma w środku. Pocięte kawałki żuje się wysysając sok. I ta masa ze środka trzciny (utwardzona) to panela – złoty środek na soroche, czyli w najczystszej postaci cukier, jeszcze przed rafinacją.

Wspominamy dawne czasy, Ambasador mówi:"Na 10 Polek, 11 jest ładnych". Żona przytakuje, więc i mi trudno zaprzeczyć...
I tak mijamy Cotocoyao i Pomasqui i docieramy na równik, ale o tym już w następnym wpisie...




1 komentarz: