Ruszamy na równik.
Wreszcie widać Andy i Pichincha wznoszący się nad Quito.
Na ulicy można kupić wszystko, zatrzymujesz się na światłach i zaraz podchodzą Indianie oferujący chochlo (kukurydzę), cebulę, owoce (np.18 limonek, ładnie zapakowanych) – wszystko po 1 dolarze. Najbardziej zadziwiło mnie, że Indianie sprzedają także płyty CD z muzyką, oczywiście kopie (za 2 dolary 3 płyty z muzyką, najczęściej miejscową, ale widziałam ostatnio w ofercie muzykę Facundo Cabrala, zabitego niedawno w Gwatemali argentyńskiego wokalistę).
I właśnie w ten sposób nabyliśmy trzcinę cukrową a raczej to co ma w środku. Pocięte kawałki żuje się wysysając sok. I ta masa ze środka trzciny (utwardzona) to panela – złoty środek na soroche, czyli w najczystszej postaci cukier, jeszcze przed rafinacją.
Wspominamy dawne czasy, Ambasador mówi:"Na 10 Polek, 11 jest ładnych". Żona przytakuje, więc i mi trudno zaprzeczyć...
I tak mijamy Cotocoyao i Pomasqui i docieramy na równik, ale o tym już w następnym wpisie...
Szkoda, że nie ma zdjęcia tego RÓWNIKA!!!
OdpowiedzUsuń